sobota, 12 maja 2012

1. Nowy Początek.


Usiadłam na kamieniu, niedaleko rzeki. Usłyszałam miły dźwięk, płynącej wody i uspokoiłam się. Pomyślałam o wszystkim co zaczęło mnie otaczać już od tygodnia. Postanowione, wyprowadzamy się z Londyny, do małego miasteczka, której nazwy nie pamiętam, wiem że gdzieś w Stanach. Otworzyłam kartkę. Na górze widniał napis trudne słowa, których Victoria Taylor nigdy nie zapamięta. Pośrodku, między słowem Konstantynopolitańczykowianeczka i reasumpcja widniał napis, jeszcze świeży Quincy. Liczy koło czterdziestu tysięcy mieszkańców. To tam się wszystko zaczęło, koło trzydziestu lat temu odegrała się tam bitwa pomiędzy ludźmi, a istotami nadprzyrodzonymi. Tak, właśnie wtedy ludzkość się dowiedziała o tych. O nas. Wstałam i rozglądnęłam się raz jeszcze, pisząc na drzewie obok głazu Tu była Vicky. Wróciłam szybko do domu, głaz nie był aż tak daleko. Moi rodzice krzątali się po podwórku, a brat Jacob siedział na jednej torbie i jadł chipsy.
     - To są moje?- Wyrwałam mu z ręki i zaczęłam szukać kropki, którą jeszcze rano zaznaczyłam paczkę.- Aha!- Krzyknęłam, po znalezieniu.- Nieładnie, nieładnie – pokręciłam głową – jesteś kretynem – szepnęłam i rzuciłam w niego paczką. Jake ma czternaście lat i mimo, że jest wysoki i przystojny no i szczupły, cały czas zabiera mi wszystko co może.
     - Dziwoląg – mruknął ze śmiechem. Odwróciłam się do niego plecami – nigdy nie będziesz taka jak my, ludzie…- kontynuował – wiecznie nieumarła – znowu się zaśmiał. Poczułam jak mięśnie kończyn napinają mi się do skoku.
     - Jeszcze jedno słowo, a będziesz podzielał ze mną piekło – skoczyłam, wylądowałam przed nim, on zaskoczony spadł z walizki, ja za to przycisnęłam go do ziemi nogą – wesoło, hee?- Zaśmiałam się głośno – pamiętam, że wbiłeś mi kołek w rękę bo się zdenerwowałeś, nigdy tego nie zapomnę . Wiesz, co wtedy zrobiłam?- Przekrzywiłam głowę – właśnie nic, bo jesteś moich bratem – ściągnęłam bandaż z ręki, który ukrywał paskudną ranę, która nigdy się nie zagoiła. To dziwne, jestem wampirem – każda rana mi się zagaja, a ta akurat nie. Wstałam i pobiegłam usiąść do samochodu. Rodzice się mnie po prostu boją, wiedzą, że i tak nie zaradzą, a ja nic nie zrobię mu. Włączyłam mp4 i usłyszałam miłe bity. Po chwili wyjechaliśmy spod domu, mijaliśmy tak dobrze znane mi ulice, których już może nigdy nie zobaczę. W końcu zobaczyłam ogromne lotnisko, ze znużoną miną, wzięłam tylko swoją torbę i weszłam do budynku. Tak, bardzo dobrze słyszałam za sobą krzyk mojej mamy, żebym na nich zaczekała, ale starałam się to puszczać mimo uszu. Po przejściu tych całych bramek, usiadłam na ławce jak najdalej od nich. Chwilę później usiadła obok mnie mama i dała mi kubek w napisem Star Bucks.
     - To nie kawa – powiedziała z uśmiechem. Powąchałam – znalazłam w lodówce – zaśmiała się, zawtórowałam jej.
     - Mamo…- zaczęłam – czy ty też kiedyś nie wpasowałaś się do otoczenia, że nie mogłaś się znaleźć. Taka sama i samotna w swoim własnym życiu?- Zapytałam.
     - Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć… nigdy…
     - Nie byłaś potworem – przerwałam jej i spuściłam wzrok – rozumiem – uśmiechnęłam się i westchnęłam.- mamo…- spojrzałam znowu na nią jej oczy, wcześniej pogodne i radosne, teraz skrywał smutek, podkreślała to na przykład nierówna kreska pod okiem kredką, którą tylko nieliczni mogli zobaczyć… albo wampiry – po prostu myślę, że muszę was opuścić. Urwać się od was. Muszę poszukać innych wampirów. To będzie najlepsze rozwiązanie – napiłam się łyka z kubka.
     - Nie kochanie, zostajesz z nami. I nawet jeśli będzie źle i jeśli…
     - Mury będą się walić, zawsze będziemy przy tobie mała Victorio – dokończyłam – zawsze mi to powtarzałaś. Trzeba być silnym…- przytaknęłam. – a przy okazji wolę w temperaturze ciała – stuknęłam palcem w kubek. Matka spojrzała na mnie z przerażeniem – taki żart, tak?- Zaśmiałam się. Wsiadłyśmy do samolotu, oczywiście usiadłam obok brata. Upierał się, że chce usiąść obok okna. Może to i dobrze, bo obok w rzędzie siedziało niezłe ciacho.
     Po godzinie nawet się z nim zakolegowałam, a zaczął on.
     - Quincy, mówisz?- Uśmiechnął się – co taką ładną dziewczynę ściąga akurat do Quincy?- Zapytał patrząc mi prosto w oczy.
     - Rodzice – przytaknęłam.
     - Ostrzegam cię, mieszka tam pewna wampirza rodzina – zmarszczył nos, a ja się przysłuchałam. Zaśmiałam się.  Jacob  spojrzał na mnie, potem na Michaela i uśmiechnął się szeroko.
     - Vicky, będziesz miała znajomych – odezwał się. Zerknęłam na niego i mruknęłam cicho stul dziób.
      - Jesteś wampirem?- Zdziwił się Michael. Odwróciłam się do niego.
      - Tak…- odpowiedziałam po chwili ciszy. Wampiry od zawsze są na takim marginesie społecznym, staram się nie ujawniać mojej tajemnicy, no ale niestety. Wszyscy myślą, że jesteśmy prawdziwymi mitycznymi potworami, bez serca.  Z powrotem odwróciłam się do Jacoba.- Dziękuje – mruknęłam, włożyłam na uszy słuchawki i zaczęłam słuchać jakieś ciężkiej muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz